Koniec czyli początek

Tik-tak, tik- tak zegar ostatnie godziny 2012 roku odmierza. Jaki był? Jak będę go wspominać?

2012 to szczególny rok w moim życiorysie. Przede wszystkim na początku stycznia, w Tajlandii narodziła się POJECHANA- od samego początku ciepło przez Was przyjęta i to wystarczyłoby żeby zaliczyć ten rok do bardzo udanych, ale… powodów jest jeszcze więcej!

To rok przełomowych decyzji- o odejściu z pracy w korporacji i zmianie na jakiś (bliżej nieokreślony) czas otoczenia na chiński krajobraz. To bardzo udany rok, w którym ukazał się mój pierwszy artykuł w druku w Wysokich Obcasach. Rok, w którym zaistniałam w podróżniczym świecie, nawiązałam współpracę ze świetnym portalem Monoloco i Peron4 (pierwszy tekst na łamach Peronu4 już w styczniu!) i dostałam dużo ciekawych propozycji, które mam nadzieję będą procentować w przyszłości.

To rok, w którym skończyłam 30-lat i nie wpadłam w czarną dziurę. Serio! W którym podjęłam nowe wyzwania i rzuciłam po kilkunastu latach palenie (z sukcesem) i zaczęłam biegać (tu osiągnięcia są mniejsze, ale pracuję nad tym).

2012 oczywiście obfitował w podróże. Spędziłam cudowny miesiąc w Tajlandii, pedałowałam po Białowieży i  Warmii, wdrapałam się na Kasprowy Wierch, żeglowałam Łabędzim Szlakiem i próbowałam stanąć na nartach wodnych (na próbach się skończyło właściwie), chowałam się przed wiatrem nad Bałtykiem, zbierałam kurki w mazurskim lesie, bawiłam się na festiwalu na płockiej plaży i spacerowałam ulicami Wrocławia. Dwa tygodnie mieszkałam w Szanghaju, odwiedziłam malownicze Zhujiajiao i Hangzhou, zamieszkałam w Shenzhen, podziwiałam czerwone skały Danxia Mountain, spędziłam weekend w Hong Kongu i Makau, gwiazdkowymi prezentami cieszyłam się w Kantonie, a w dzisiejszą sylwestrową noc będę bawić się w Bangkoku.

To kolejny rok, w którym wiele razy robiłam coś po raz pierwszy w życiu! Rok, w którym poznałam wielu wartościowych ludzi i doświadczyłam cudownych emocji ze strony moich najbliższych.

Czy będzie mi szkoda gdy się skończy? Ależ skąd! Oto nadchodzi NOWY, pachnący świeżością i nowymi możliwościami, fascynujący, ekscytujący 2013! Nie mogę się już doczekać co nam przyniesie!

Nowy rok zaczynamy w ulubionej, upalnej, przepysznej Tajlandii, skąd wrócimy prosto do nowego, pięknego mieszkania w Shenzhen, co oznacza koniec hotelowej ery i początek nowego, „normalniejszego” okresu naszego chińskiego życia, z gotowaniem, pogawędkami z sąsiadami, przyjmowaniem gości (i z pralką). Będę mieć tam swój własny, pierwszy w życiu gabinet do pracy, co mam nadzieję zaowocuje nieposkromioną weną i lekkością pióra (czy też klawiatury). Na pewno pierwsze półrocze spędzimy w Azji, na pewno Chiński Nowy Rok będziemy witać na Filipinach (bilety już zabookowane!) gdzie będę uczyć się jeździć na motorze (skuter już opanowałam, w 2012 zresztą, w Tajlandii) a może i nurkowania- pomysł tak świeżutki, gorący, że aż paruje!

Koh Phangan

Na pewno na wiosnę zobaczymy Tarasy Ryżowe Grzbietu Smoka i rybaków wypływających na połowy z kormoranami w Gulin. Planów podróżniczych mamy mnóstwo- Pekin, Birma, Laos, Wietnam, Kambodża, Nepal? Kto wie co 2013 przyniesie? Czy Wy też tak nie możecie się doczekać? Tego Wam życzę właśnie- tej ekscytacji z powodu nadchodzącego nowego, fascynującego, jeszcze lepszego. A teraz wbijać się w trampki, szpilki, klapki czy śniegowce i ziuuuu świętować sylwestrową noc! Szampańskiej zabawy!

No i jeszcze po chińsku, specjalnie dla Was życzenia wszelkiej pomyślności ode mnie i nauczyciela tradycyjnej kaligrafii 🙂

Guangzhou

10 thoughts on “Koniec czyli początek

  1. Ooo! Gratuluję i kibicuję! I łączę się z Tobą przez podróż. Roczny urlop w Polsce „zaklepany”, wyjeżdżam w lutym!

  2. Gratuluję udanego roku, z którego jesteś tak zadowolona. Następny będzie o tyle lepszy, o ile więcej energii włożysz w realizację marzeń 😉

    Pozdrawiam serdecznie z niezwykle ciepłej tej zimy Warszawy…

  3. Extra blog bardzo ciekawy pomysł na prowadzenie jego 😉 życzę spełnienia tych marzeń o dalszych podróżach i oczywiście zajrzę tu jeszcze nieraz pooglądać i poczytać o nich 😉 pozdrawiam

  4. OK, o ile przetrwasz w bieganiu. Wypożyczasz rower górski w Guilin i zwiewasz z miasta w stronę Yangshuo, ale nie nową drogą, a starą przez góry i mniej więcej wzdłuż rzeki Li. Lasy (niezłe jak na chińskie warunki), prywatne bambusowe tratewki i przeprawy przez rzekę z normalnymi życzliwymi Chińczykami są wręcz Pojechane! Noo… Yangshuo, jak Yangshuo, ładne, ale tłoczne, więc jedźcie rowerem powoli i cieszcie się rzeką Li jak najdłużej zdala od tłumów – miejscami jest pięknie, cicho i niechińsko! Jak wybierzecie opcję z namiotowaniem w połowie drogi, to daj znać, a podeślę na priv koordynaty na fajne obozowisko 😉

Dodaj komentarz